Strony

wtorek, 7 lutego 2017

Przez Porto do domu.

Aby najtaniej wrócić do Berlina, należało polecieć z Faro do Porto, skąd po południu dnia następnego wylatywał samolot na lotnisko Schönefeld.
Wieczorem zabraliśmy bagaże z hotelu Sol Algarve i pojechaliśmy autobusem na lotnisko Faro. Lotnisko przechodzi właśnie remont i rozbudowę związaną ze znacznym zwiększeniem lotów, na co wpływ ma ekspansja tanich przewoźników takich jak Wizz czy Ryanair. Mimo remontu, lotnisko jest dość przyjemne i przytulne, jest sporo ciekawych sklepów oraz miejsca w których można oczekiwać na samolot. Nasz przewoźnik jak zwykle spóźniony, dlatego też do Porto wylecieliśmy z prawie godzinnym opóźnieniem. Lot wzdłuż Portugalii trwał krótko, już po ok. 40 minutach wysiedliśmy na lotnisku Porto, skąd znaną już drogą, szybkim tramwajem zajechaliśmy na stację Bolhao. Tym razem wybrany został hotel do Norte, aby łatwiej można było do niego dojechać wieczorem, a rano natychmiast ruszyć w miasto. 
W hotelu zameldowaliśmy się około północy, a już o ósmej rano poszliśmy na spacer, który rozpoczęliśmy w pobliskiej cafeterii, gdzie zjedliśmy śniadanie.
 
 
Posileni, przeszliśmy Rua de Santa Catarina,
 
 
Batalha,
 
Av. Vimara Peres,
aż na Ponte Luis I, którym, tym razem przeszliśmy po górnym pomoście.
 
 
 
 
 
 
 
Wróciliśmy pod katedrę Se do Porto,
 
 
 
 
a stamtąd wąskimi uliczkami na Praca dos Clerigos.
 
 
 
Wąskie uliczki Porto mają swój klimat, z praniem wiszącym wszędzie,
 
 
 
jednak jest też druga strona - łatwo można spotkać różnego rodzaju szemrany element,
 
przez przypadek staliśmy się świadkami jakiegoś zebrania, prawdopodobnie handlarzy narkotyków, zatem czym prędzej oddaliśmy się z niebezpiecznego miejsca. Pod kościołem dos Clerigos 
 
 
 
wykonaliśmy kilka zdjęć i zajrzeliśmy do sklepu z sardynkami,
 
przeszliśmy wokół Praca dos Clerigos, a dalej przez Rua dos Clerigos i Praca de Liberdade, 
 
trafiliśmy na Avenida dos Aliados, gdzie tym razem oglądaliśmy demontaż sceny, przy której miała miejsce impreza sylwestrowa.
Ponieważ minęło południe, wróciliśmy do hotelu, zabraliśmy bagaże i pojechaliśmy na lotnisko.
Tam zjedliśmy kilka kanapek i tym razem, wyjątkowo o czasie, Ryanair dostarczył nas na berlińskie lotnisko. Bagaże odebraliśmy o 20:30, a o 21:00 rozpoczęliśmy rozmrażanie samochodu, na którym zalegała gruba warstwa lodu. Do domu przyjechaliśmy przed 2:00  w nocy.

poniedziałek, 6 lutego 2017

W rytmie Fado, czyli 36 h w Faro...

Poranne ciepłe słońce, wraz z afrykańskim, gorącym powietrzem nie wietrzyły największej porażki tego wyjazdu. Z balkonu podziwialiśmy boćki, które tutaj spędzają zimę, na wielu dachach i wieżach uwiły sobie zimowe gniazda.
 
 
 
 
Zeszliśmy na śniadanie, zauważyliśmy, że choć w cenie - to za wszystko ponad szwedzki stół - jajecznicę, czy parówki - trzeba dopłacać. Widać, że zasady panujące w liniach lotniczych, powoli wkradają się do - nietanich i wydawałoby się, szanujących hoteli. Godzinę później dowiedzieliśmy się, że nie uda nam się wynająć samochodu, bowiem na karcie kredytowej małżonka jest zbyt mało środków - niedawny zakup biletów do Peru i Kolumbii spowodował, że nie wystarczyło na zabezpieczenie. Oferta ubezpieczenia od braku zabezpieczenia, trzykrotnie przewyższająca wartość wynajmu skutecznie nas zniechęciła. Cóż, taki los (fado). Skoro nie będzie nam dane odwiedzić Przylądka Św. Wincentego, odpoczniemy w mieście.
 
Pierwsze kroki skierowaliśmy do mariny, skąd po przejściu torów kolejowych stanęliśmy przy brzegu Ria Formosa, morskich bagien i roślinności namorzynowej, która w zależności od pływów, albo jest ponad, albo pod poziomem morza.
 
 
 
 
Faro, a w szczególności jego centrum nie jest zbyt duże, po zgiełku Porto oraz Lizbony z radością i niemałym zaskoczeniem podziwialiśmy zabytkowe Stare Miasto, w którym z trudem można było doszukać się jakiegoś turysty.
 
 
 
 
Zima, to nie jest sezon na Faro, w lecie, plaże i miasto pękają od turystów. Chwilami byliśmy sami, było to bardzo ciekawe doświadczenie w takim miejscu jak Plac Katedralny - Largo da Se. Katedra, poświęcona Błogosławionej Dziewicy Maryi, poświęcona została przez biskupa Bragi pod koniec XIIIw.
Dość zaskakujące, ale aby wejść do kościoła, jak i zwiedzić pobliskie kaplice - trzeba zapłacić 3.5Eur. Zwykle przykościelne muzea są płatne, jednak sam kościół zwiedzać można za darmo (jak np. u Hieronimitów). Tutaj, po wniesieniu opłaty (dziecko za darmo) mogliśmy zwiedzić wnętrze katedry,
 
 
 
 
 
 
 
 
 
muzeum, kaplicę czaszek,
 
 
czy też z wieży dzwonniczej podziwiać morze. Wokół cisza, pojedynczy turyści, prawdziwy relaks.
 
 
Po spacerze wzdłuż i wszerz opustoszałego Starego Miasta
 
 
 
 
 
trafiliśmy pod Casa do Arco, Dom przy Łuku, w którym mieści się muzeum i informacja turystyczna. Nas zaciekawił jednak afisz zapraszający na koncert gitary portuagalskiej, w wykonaniu João Cuña. Zaskoczyło nas to, że artysta wita wszystkich przybywających, a z racji brak u innych chętnych - uczestniczyliśmy w prywatnym koncercie fado, połączonym z audiowizualną prezentacją dotyczącą tego stylu muzyki. Fado, to raczej młody gatunek muzyczny, pochodzi z XIXw. a za jego miejsce narodzin uważa się biedne dzielnice Lizbony.
 
 
 
 
 
 
To tam smutek i żal ubierała w muzykę Maria Severa, uznawana za twórczynię i pierwszą królową fado. Fado wykonywane jest najczęściej na dwóch gitarach, jedna z nich to 12-strunowa gitara portugalska, druga najczęściej to gitara klasyczna. O ile fado lizbońskie śpiewane jest przez mężczyzn i kobiety, to fado z Coimbry śpiewają tylko mężczyźni. Wynika to niejako z genezy dwóch nurtów - o ile fado w Lizbonie wyraża żal i smutek związany z trudnym losem biednych robotników, to w Coimbrze powstało w środowiskach studenckich i wyraża raczej melancholię oraz zastanowienie nad sensem życia. Co ciekawe, fado z Coimbry nie wolno nagradzać oklaskami. Z przyjemnością wysłuchaliśmy ciekawostek, mogliśmy spróbować gry na gitarze, a na koniec za darmo zwiedzić muzeum znajdujące się ponad informacją turystyczną. 
Samego gitarzystę, João Cuña, spotkaliśmy jeszcze wieczorem, kiedy spacerowaliśmy po kolacji, a on grzecznie nam się ukłonił.
Potrzebny był nam ten półtoradniowy odpoczynek w słońcu, z dala od zgiełku i zatłoczonych ulic, zwłaszcza, że niebawem mieliśmy wrócić do Porto a później do codzienności w kraju.