Strony

piątek, 29 września 2017

Montreal. Królewska Góra, Mont Royal.

Kiedy przyjechaliśmy wieczorem do motelu, wydawało nam się że rekord najgorszego miejsca do spania, po raz kolejny został pobity.
Nie licząc zawilgoconych schronisk PTTK w zapomnianych dziurach środkowej Polski, to śmierdzący papierosami motel, z starszą panią na recepcji, siedzącą za podwójną żeliwną kratą, samym wyglądem mówił wiele zarówno o czystości, a przede wszystkim o jego gościach.
Aby mieć więcej miejsca, dopłaciliśmy do pokoju Superior, który miał również aneks kuchenny z lodówką i mikrofalówką oraz niedziałającą kuchenką.

 
 
Rano, tuż po ósmej kiedy otwarto pobliskie markety, przygotowaliśmy sobie śniadanie i ruszyliśmy w kierunku centrum miasta. Zawsze zwiedzając miasto, trzeba sobie przekalkulować koszt - albo wybrać parking w centrum, za który trochę trzeba zapłacić, lub znaleźć gdzieś park&ride i do centrum dojechać metrem. Wybraliśmy wariant komfortowy, nieco droższy, ale po chwili krążenia po centrum udało się znaleźć najtańszy parking w okolicy - po 10CAD za 6 godzin. Parking dość dziwnie zorganizowany, wszystkie samochody pozastawiane: po chwili zrozumieliśmy, że prowadzący zabiera kluczyki i sam przestawia samochody, tak, by wypełnić powierzchnię, a gdy ktoś zgłosi się po swój samochód, to właściciel parkingu przestawia dwa inne auta.
 
 
Pierwszym punktem zwiedzania była wizyta w Bazylice Notre Dame, która z zewnątrz przypomina paryską katedrę.
 
 
 
W pierwszej połowie XVIIw w tym miejscu jezuici postawili kapliczkę, później przyszli sulipcjanie, przejęli teren i rozpoczęli budowę większego kościoła, który w tym miejscu utrzymał się do początku XIXw. Wtedy to  James O'Donnel zaprojektował bazylikę w formie w jakiej można ją dzisiaj zobaczyć. Sam projektant nie dożył końca budowy swego dzieła, tuż przed śmiercią przechrzcił się na katolicyzm i spoczywa w krypcie bazyliki.
Wnętrza katedry są urzekające, zarówno:
ołtarz główny,
ambona,
 
złota kaplica Najświętszego Sakramentu,
organy,
 
stalle,
 
sklepienie, wystrój i gra świateł,
 
 
stworzyły na tyle niepowtarzalną aurę, że wcale się nie chciało zwiedzać dalej miasta w tą przekropną pogodę.
Dzisiaj kościół, zlokalizowany przy Place d'Armes, nie imponuje już tak monumentalnością swej bryły. W trakcie rozbudowy włodarze miasta postawili wokół niego drapacze chmur, które przytłaczają świątynię.
 
 
Ponieważ część miasta została wyłączona z ruchu, z uwagi na odbywający się triatlon, zmuszeni byliśmy zejść z Rue de Notre-Dame, do Rue St. Paul,
 
 
 
a stamtąd już kilka kroków
 
 
 
 
 
 
na Plac Jacques Cartier. Tam w kafejce Catherine napiliśmy się kawy,
   
która bardzo była wszystkim potrzebna w celu przezwyciężenia nasilającego się snu. Tymczasem wyszło słońce.
Później odwiedziliśmy ogród przylegający do Chateau Ramezay,
oraz zobaczyliśmy Ratusz Miejski.
 
Dom Ramezay, w trakcie swojego istnienia służył różnym celom: był kwaterą armii kolonialnej, rezydencją gubernatora prowincji, mieścił się tam Wydział Medycyny Uniwersytetu, a od początku XXw mieści się tam muzeum. Stamtąd już kilka kroków dzieliło nas od budynku Marche Bonsecours, wybudowanego w 1847, który w przeznaczeniu odpowiada krakowskim Sukiennicom. 

W środku przede wszystkim królują sklepiki z wszelkiego rodzaju lokalnym rękodziełem, strojami i pamiątkami.  Później zajrzeliśmy do kościoła Notre-Dame-de-Bon-Secours, co prawda muzeum i wejście na wieżę są płatne, to samo zwiedzanie wnętrza jest za darmo.
 
 
 
 
Później udaliśmy się do Starego Portu, Vieux Port, co nie było łatwe - przy nabrzeżu mieściła się punkt przesiadkowy uczestników triatlonu - po dopłynięciu wsiadali na rowery.
 
 
 
 
Z opisów wynikało że nie był to triatlon w pełnym tego słowa znaczeniu, wszystkie dystanse dyscyplin były cztery razy krótsze niż zwykle.
 
Stary Port jest przykładem wykorzystania dawnej zabudowy do celów rekreacyjnych, budynki zostały przebudowane na sale kinowe, restauracje, a w marinie cumują już tylko luksusowe jachty.
Jest to dobre miejsce na piknik i popołudniowy spacer.

 stamtąd widać wyraźnie jak architektura współczesna opanowała zabudowę kolonialną.
 
Po powrocie na parking, pan z obsługi poprzestawiał samochody blokujące nasz pojazd tak, że mogliśmy wyjechać.
Okrążając całe miasto, aby uniknąć zablokowania w uliczkach wyłączonych z ruchu i klucząc wśród dorożek,
 
 
 
 
 
 
 
 
dotarliśmy do miasteczka olimpijskiego. Chwilę zajęło znalezienie darmowego miejsca do parkowania, po czym udaliśmy się na spacer. Samo miasteczko nie zachwyca, co prawda budynki wybudowane na Igrzyska 1976 są odnowione, to samo całość sprawia wrażenie betonowej dżungli ze znikomą ilością zieleni.
 
 
 
Ponieważ było już późne popołudnie, a wystawa wewnątrz Biodome miała niebawem zostać zamknięta, odpuściliśmy sobie zwiedzanie - szczególnie, że ceny były "całodniowe".
Pojechaliśmy zatem do parku na wzgórzu Mont Royal. Widok z najwyższego wzniesienia miasta, 233 m n.p.m., tak zachwycił Jacquesa Cartiera, pierwszego Europejczyka, który wspiął się na wzniesienie że miał powiedzieć "cóż za królewska góra (mont royal)" Późnym sobotnim popołudniem jest to popularny cel wycieczek mieszkańców i turystów, niełatwo wykonać zdjęcie z panoramą miasta, by ktoś nie wszedł w kadr.

 
Tuż przy tarasie widokowym znajduje się Chalet de Mont-Royal, wybudowany w 1932r, w którym odbywają się różne wydarzenia kulturalne oraz wystawy.
 
 
 
 

Ostatnim obowiązkowym punktem do odwiedzenia, który był niejako na drodze do motelu, to najwyższy kościół Kanady - Oratorium Św. Józefa. Sam kościół, neorenesansowy, jest budowlą dość młodą - ukończony został w 1967 roku,  po ponad czterdziestu latach budowy.

 

 
Wewnątrz, akurat skończyła się wieczorna msza, a my mogliśmy posłuchać wariacji na temat Brahmsa, w wykonaniu organisty.