-Czy będzie wojna?
-Wojny nie będzie. Będzie taka walka o pokój, że kamień na kamieniu nie zostanie.
Dawno już tak długo nie spaliśmy. Ale była okazja - śniadanie dopiero o 8:00, czasu AMT. Czas obecnie o 2 godziny później niż w Polsce, za kilka dni różnica zwiększy się do 3h. Już wyglądając przez okno zauważyłam, że pogoda nie jest ciekawa. Padało i nic nie miało się na to by sytuacja się zmieniła w najbliższym czasie. Ale tylko przodownicy socjalistycznej pracy wyrabiają kilkaset procent normy - żeby wykorzystać dobrze czas, trzeba mierzyć się z najlepszymi. Na śniadaniu byliśmy pierwsi, zaskoczyły nas dziwnie gotowane białe jajka na twardo. Tak twardo, że mąż obawiał się że prędzej uszkodzi ceramikę na podłodze - niż je rozbije. Tosty, ser, pomidory oraz zapiekane parówki w cieście francuskim. Posileni zapakowaliśmy się na całodzienny wyjazd. Poranne korki w Erywaniu to jak przejazd przez karuzelę w wesołym miasteczku. Po kilkunastu minutach udało się jednak znaleźć na drodze przeciwnej do wszystkich, a pierwszym punktem wycieczki stał się Łuk Ararat (Charenta) zaprojektowany przez Rafaela Israeyliana i wzniesiony w 1957r.
Chciałam bardzo zobaczyć miejsce pokazane przez Kubę Bielaka w programie "Wypad z kraju", dodatkowo znalazł się nam na drodze do Geghard.
Podobno w ładne dni widać stąd pięknie świętą górę Ormian - Ararat. Tak też było w programie na TVN Turbo, niestety - nie dzisiaj.
Inskrypcja na budowli brzmi:
* Masis - Մասիս, nazwa góry Ararat w języku urzędowym Armenii (tłum. wiersza własne)
Podróżuj po świecie, nigdzie nie znajdziesz,
Grzbietu tak czystego jak Ararat,
Jako niemożliwą drogę do chwały
Kocham mą górę Masis*.
* Masis - Մասիս, nazwa góry Ararat w języku urzędowym Armenii (tłum. wiersza własne)
Dalej udaliśmy się do Geghard. Tradycyjnie, założenie kompleksu klasztornego przypisuje się Grzegorzowi Oświecicielowi.
Spoczywają tu szczątki św. Jana i św. Andrzeja oraz znajduje się tu relikwia Włóczni Przeznaczenia. Kaplice kościoła są połączone, pierwszy kościół został wykuty przed rokiem 1250, natomiast główny kościół został wybudowany na planie krzyża w 1215 roku.
W tym samym czasie nasz dom zatęsknił do nas i z tego powodu wysłał sygnał do firmy ochroniarskiej. Nic się nie stało, ale ciśnienie trochę się podniosło (jak zwykle gdy jesteśmy daleko).
Przy wyjściu kilka starszych pań oferowało wszelakie słodkości, my jednak zakupiliśmy pół placka drożdżowego z serem oraz masą z orzechów, migdałów i miodu.
Z Geghard do Garni jest tylko kilka kilometrów, które Niva pokonała w szybkim tempie.
Przeczytałam, że budowla w Garni jest najbardziej przepłaconą atrakcją turystyczną w Armenii, potwierdzam - rzeczywiście jest. My zapłaciliśmy po 1000 AMD (8zł), szkolnik 700. Główna świątynia, wybudowana w I w n.e. poświęcona jest bogu słońca Mitrze, kształt oraz kolumny typu jońskiego przywołują na myśl Akropol, jednak maleństwo nijak się ma do ateńskiego kompleksu. Mimo tego, że całą okolicę spowiła mgła spotkaliśmy mnóstwo turystów, w tym Polaków.
Ponieważ przez mgłę nie było widać nawet wąwozu, postanowiliśmy czym prędzej zostawić komercję i pojechać do miejsca zwanego "Symfonią skał". Samo dotarcie na miejsce stanowiło rozrywkę, po raz pierwszy na wyjedzie Niva jechała na blokadzie dyferencjału i zmniejszonych przełożeniach,
mijana Łada Samara rady nie dała... Miejsce jakże różne od położonej wyżej świątyni - nikogo w okolicy, tylko hałas wodospadu odbijający się od bazaltowych formacji.
Do tego antyczny most z 11 wieku, odrestaurowany z funduszy amerykańskich, który po pozostawionych śladach używany jest g(ł)ównie przez .... krowy.
Niva nie dysponuje zbyt dużym zbiornikiem paliwa, zatem po powrocie na główną drogę nadszedł czas na zatankowanie - 13000 AMD za 36 l, czyli mniej niż 3 zł/l. Dalej udaliśmy się w drogę do Sevanavank. Jezioro Sevan jest największym jeziorem Armenii, Kaukazu i jednym z wyżej położonych jezior na świecie. Oczywiście, daleko (nisko) mu do Titicaca, ale lustro wody na wysokości 1899 m n.p.m - robi wrażenie.
Naszym celem były świątynie Sevanavank. Kompleks został wybudowany na wyspach, jednak rabunkowa gospodarka czasów stalinizmu spowodowała obniżenie się lustra wody w jeziorze - obecnie kościoły znajdują się na półwyspie. Dwa pozostałe do dnia dzisiejszego kościoły poświęcone są Świętym Apostołom oraz Świętej Matce Bożej.
Po odwiedzeniu ich udaliśmy się jeszcze zobaczyć leżący niżej kościół św. Jakuba stanowiący część obecnie istniejącego zakonu.
Ponieważ do zmroku zostało jeszcze dużo czasu zadecydowałam że pojedziemy do Noratus. Jest to niewielka miejscowość położona nad jeziorem Sevan, gdzie znajduje się jeden z największych i najstarszych cmentarzy ormiańskich. Niektóre chaczkary datowane są na X w. n.e. To co zobaczyliśmy na miejscu zaskoczyło nas niesamowicie - dotychczas nie spotkaliśmy się z takim traktowaniem. Kilkanaście handlarek rzuciło się za nami w pogoń po cmentarzu próbując sprzedać szaliki, moherowe czapki - z dala wyglądały jak grupa zombie. Jest to zrozumiałe, te tereny są bardzo ubogie, ale nie naprawimy biedy każdego mieszkańca tego miasta. Ustaliliśmy z mężem strategię, że on będzie odciągał mieszkańców, a ja będę miała chwilę na wykonanie zdjęć.
Wracając do Erywania natknęliśmy się na jedną świątynię, którą pominęłam w planach - Monastyr Hayravank. Przyjechaliśmy w ostatniej chwili, mogliśmy wysłuchać śpiewu młodej chórzystki i tuż przed zmrokiem wykonać kilka zdjęć.
Droga powrotna upłynęła nam w walce z deszczem i ciemnościami autostrady armeńskiej. Do hotelu dotarliśmy ok. 20:00 i po kolacji (lawasz z serem) poszliśmy spać.
Spoczywają tu szczątki św. Jana i św. Andrzeja oraz znajduje się tu relikwia Włóczni Przeznaczenia. Kaplice kościoła są połączone, pierwszy kościół został wykuty przed rokiem 1250, natomiast główny kościół został wybudowany na planie krzyża w 1215 roku.
We wszystkich pomieszczeniach zastosowano naturalne oświetlenie przez świetliki w kopułach. Niestety chmury i deszcz skutecznie zasłoniły słońce, przez co wewnątrz było mniej światła niż zwykle.
W tym samym czasie nasz dom zatęsknił do nas i z tego powodu wysłał sygnał do firmy ochroniarskiej. Nic się nie stało, ale ciśnienie trochę się podniosło (jak zwykle gdy jesteśmy daleko).
Przy wyjściu kilka starszych pań oferowało wszelakie słodkości, my jednak zakupiliśmy pół placka drożdżowego z serem oraz masą z orzechów, migdałów i miodu.
Z Geghard do Garni jest tylko kilka kilometrów, które Niva pokonała w szybkim tempie.

Ponieważ przez mgłę nie było widać nawet wąwozu, postanowiliśmy czym prędzej zostawić komercję i pojechać do miejsca zwanego "Symfonią skał". Samo dotarcie na miejsce stanowiło rozrywkę, po raz pierwszy na wyjedzie Niva jechała na blokadzie dyferencjału i zmniejszonych przełożeniach,
mijana Łada Samara rady nie dała... Miejsce jakże różne od położonej wyżej świątyni - nikogo w okolicy, tylko hałas wodospadu odbijający się od bazaltowych formacji.
Do tego antyczny most z 11 wieku, odrestaurowany z funduszy amerykańskich, który po pozostawionych śladach używany jest g(ł)ównie przez .... krowy.
Niva nie dysponuje zbyt dużym zbiornikiem paliwa, zatem po powrocie na główną drogę nadszedł czas na zatankowanie - 13000 AMD za 36 l, czyli mniej niż 3 zł/l. Dalej udaliśmy się w drogę do Sevanavank. Jezioro Sevan jest największym jeziorem Armenii, Kaukazu i jednym z wyżej położonych jezior na świecie. Oczywiście, daleko (nisko) mu do Titicaca, ale lustro wody na wysokości 1899 m n.p.m - robi wrażenie.
Po odwiedzeniu ich udaliśmy się jeszcze zobaczyć leżący niżej kościół św. Jakuba stanowiący część obecnie istniejącego zakonu.
Ponieważ do zmroku zostało jeszcze dużo czasu zadecydowałam że pojedziemy do Noratus. Jest to niewielka miejscowość położona nad jeziorem Sevan, gdzie znajduje się jeden z największych i najstarszych cmentarzy ormiańskich. Niektóre chaczkary datowane są na X w. n.e. To co zobaczyliśmy na miejscu zaskoczyło nas niesamowicie - dotychczas nie spotkaliśmy się z takim traktowaniem. Kilkanaście handlarek rzuciło się za nami w pogoń po cmentarzu próbując sprzedać szaliki, moherowe czapki - z dala wyglądały jak grupa zombie. Jest to zrozumiałe, te tereny są bardzo ubogie, ale nie naprawimy biedy każdego mieszkańca tego miasta. Ustaliliśmy z mężem strategię, że on będzie odciągał mieszkańców, a ja będę miała chwilę na wykonanie zdjęć.
Wracając do Erywania natknęliśmy się na jedną świątynię, którą pominęłam w planach - Monastyr Hayravank. Przyjechaliśmy w ostatniej chwili, mogliśmy wysłuchać śpiewu młodej chórzystki i tuż przed zmrokiem wykonać kilka zdjęć.
Droga powrotna upłynęła nam w walce z deszczem i ciemnościami autostrady armeńskiej. Do hotelu dotarliśmy ok. 20:00 i po kolacji (lawasz z serem) poszliśmy spać.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz