Strony

niedziela, 15 stycznia 2017

Sintra po raz drugi. Gdzie ląd się kończy, a morze zaczyna.

Poranny pociąg z pobliskiej stacji Entrecampos nie przypominał tego, którym jechaliśmy w Sylwestra. Odjazdy co 10 min, Portugalia jeszcze w czasie urlopu noworocznego - było tak mało ludzi, że zaczęliśmy się obawiać, czy atrakcje Sintry nie będą zamknięte z uwagi na poniedziałek. Tym razem bez tłumów, z dworca kolejowego przeszliśmy Volta Duche pod Palacio National,

gdzie po chwili podjechał autobus. Cena wjazdu na górę, to 5.5Eur od osoby, wysiedliśmy przy kasach zamku, gdzie nabyliśmy bilety łączone - do Zamku Maurów oraz Pałacu Pena. Ponieważ chmury wróżyły deszcz, postanowiliśmy zacząć od zamku, by na czas opadów skryć się w pałacowych komnatach.
 
 
 
Zamek Maurów, Castelo dos Mauros, został wybudowany na przełomie VIII i IX w n.e., przez berberyjskich mieszkańców półwyspu Iberyjskiego. Został zdobyty przez chrześcijan w 1147 roku, później był przez nich umacniany, ale jego znaczenie militarne zmalało. Z najwyższej wieży zamku król Ferdynand II lubił podziwiać pobliski pałac i utrwalać te widoki za pomocą malarstwa i metalorytu. Najpierw wszechogarniająca mżawka i wilgoć a potem deszcz sprawiały, że stopnie stawały się coraz bardziej śliskie.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Po przejściu całej ścieżki murami szybko udaliśmy się do Pałacu Pena, gdzie czekała nas niemiła niespodzianka. O ile przy zamku turystów było niewiele, to przy bramie parku pałacowego stało sporo autobusów, przez co kolejka do transferu pod pałac była ogromna. Po chwili odstania, zauważyliśmy że za przejazd trzeba dodatkowo zapłacić, co wiązałoby się ze staniem w długiej kolejce po bilety, którą pominęliśmy posiadając bilet łączony. Ostatecznie wybraliśmy spacer - i słusznie, bo po kilku minutach staliśmy przy pałacu, zaoszczędziwszy 9 Eur w jedną stronę.
 
 
 
Pałac został wybudowany w miejscu dawnego klasztoru św. Hieronima, zwiedzając wnętrza można zobaczyć kaplicę oraz cele, w których mieszkali mnisi. Z zewnątrz widać wyraźnie styl okresu romantyzmu, a charakterystyczne kolorowe wieże pojawiają się jako symbole Portugalii w wielu publikacjach czy pocztówkach. Zwiedzanie pałacu było znacznie utrudnione przez zwiedzające tłumy.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Zobaczyliśmy część pozostałą po dawnym zakonie oraz wnętrza królewskich apartamentów, salę balową oraz pałacową kuchnię. W restauracji zjedliśmy obiad, po czym zmęczeni tłumem, opuściliśmy pałac.
Do Sintry dojechaliśmy tuktukiem, który zatrzymał się przy dworcu. Tam czekał już autobus 403, do którego wsiedliśmy. Po kilkudziesięciu minutach jazdy wysiedliśmy przy punkcie informacji turystycznej, w którym skryliśmy się przed zacinającym deszczem. Cabo da Roca, to najdalej wysunięty punkt kontynentalnej Europy.
 
 
Deszcz w rzeczywistości zacinał, w połączeniu z huraganowym wiatrem krople padały równolegle do podłoża. Byliśmy przemoczeni, a zdjęcia wykonane zostały z niemałym trudem, gdy wiatr popychał nami, niemal wyrywając z ręki aparat.
 
 
Nawet nie myśleliśmy o zbliżaniu się do barierek, a szum fal rozbijających się o klif zagłuszał nasze rozmowy.
 

Po chwili wyszło słońce, jednak nie na tyle długo, aby udało nam się wyschnąć. Postanowiliśmy, że z żywiołem nie wygramy - wróciliśmy autobusem na dworzec w Sintrze, a stamtąd pociągiem do Lizbony.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz