Strony

środa, 2 sierpnia 2017

Monserrate i Zipaquirá. Okolice Bogoty.

Na całą sobotę zaplanowaliśmy dwie atrakcje. Bardzo w górze i trochę pod ziemią. Z uwagi na ilość turystów, a raczej ich brak wczesnym rankiem - zaczęliśmy od wzgórza Monserrate.
Sama nazwa nasuwa oczywiste skojarzenia, podobieństwo do położonego w pobliżu Barcelony Montserrat. Wzgórze wznosi się ponad 500m powyżej położonej na wysokości 2600m n.p.m. stolicy Kolumbii.
Aby dostać się tam można odbyć pątniczą wędrówkę, wjechać za pomocą kolejki linowej (teleférico) lub kolei szynowej (funicular).
Pani Marcela podwiozła nas z hotelu, zaparkowała na krzywo w miejscu niedozwolonym, po czym poszła na zakupy. My udaliśmy się kupić bilety, które kosztują tyle samo niezależnie z jakiego środka transportu się korzysta. Kolej linowa startuje dopiero w południe, zatem pozostała nam kolejka szynowa.
Już zdążyliśmy się przyzwyczaić do sporych wysokości, zatem na górze nie było zadyszki i spacerkiem przeszliśmy pod Sanktuarium.
 
Kult Najświętszej Pani Monserrate rozpoczął się ok. 1620 roku, natomiast sam kościół wybudowany został w latach 1650-1657.
 
 
 
 
 
Często odbywają się nabożeństwa, my też załapaliśmy się na mszę. Widoki z góry są przepiękne,
tak na miasto
jak i sąsiadujące wzgórze - Guadalupe, na którym, ponad świątynią znajduje się ogromny posąg Matki Boskiej.
Oba wzniesienia są charakterystyczne z punktu widzenia astronomii: stojąc na Plaza de Bolivar w Bogocie, w dniu przesilenia letniego wschodzące słońce zobaczymy dokładnie nad Monserrate, natomiast słońce w zimowe przesilenie wstaje dokładnie nad Guadalupe.
Później przeszliśmy drogą krzyżową
 
i znaleźliśmy się w wagoniku kolejki, którym zjechaliśmy w dół.
 
Dotarcie do położonej 40km od Bogoty Zipaquiry - to było wyzwanie dla naszego kierowcy. Mimo, że dzień wolny od pracy, to jechaliśmy prawie trzy godziny przez korki.
 
W miejscowości Zipaquira znajduje się dawna kopalnia soli, która po zakończeniu wydobycia zamieniona została w Catedra del Sal.

W każdym razie, pod taką nazwą reklamowane jest to miejsce, nie jest to katedra, a podziemny kościół. Ceny biletów dość spore, ale pamiętając ile ostatnio wydaliśmy w Wieliczce, nabyliśmy je. Początki wydobycia to ok. 500 lat temu, kiedy władca miasta zauważył, że po odparowaniu wody z naczynia pozostał w nim osad soli.
Kopalnię soli zwiedzać można jedynie w wycieczce, jest to trochę uciążliwe, szczególnie że większość wycieczek prowadzona jest w języku hiszpańskim.
 
Nam nie chciało się czekać na wersję angielską, zresztą dość szybko zgubiliśmy się wycieczce i przewodnikowi. Wewnątrz, w wykutych pomieszczeniach pozostałych po wydobyciu utworzona jest dwukilometrowa Droga Krzyżowa, natomiast główna świątynia składa się z trzech połączonych ze sobą naw.
 
 
 
 
 
Jeśli chodzi o kunszt rzeźbiarski, zdobienia, to daleko jej (nie tylko w odległości) do podkrakowskiej koplani soli.
 
 
 
 
 
Mimo sporej strefy komercyjno-edukacyjnej - kopalnia pozostawia niedosyt,
jeśli pamięta się piękno podziemnych komnat w Wieliczce.
W podziemiach można zobaczyć seans na ekranie złożonym z diod LED,
 
 
ekspozycje dot. historii Kolumbii oraz historii wydobycia soli i szmaragdu,
 
a także podziemny zbiornik odwodniający.
Po wyjściu z kopalni zjedliśmy obiad: placki ziemniaczane, piersi z kurczaka oraz zestaw mięs z grilla w bardzo klimatycznej restauracji, którą poleciła Pani Marcela.
 
 
W drodze powrotnej, przejechaliśmy jeszcze kolonialnymi uliczkami Zipaquiry,
 
 
 
zatrzymaliśmy się na chwilę w supermarkecie w Bogocie, gdzie nabyliśmy w bardzo okazyjnych cenach najlepszą kolumbijską kawę - Juan Valdez. Po zmroku wróciliśmy do hotelu.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz