Po obfitym śniadaniu, na którym serwowano tradycyjne jajka, marmoladę oraz co ciekawe - herbatę z koki, spakowaliśmy się
i na Plaza de Armas spotkaliśmy się z Santosem, który przyjechał do nas z Cusco. Pierwszym z punktów planu były Salinas de Maras, peruwiańskie Pamukkale. W całej Świętej Dolinie mnóstwo jest zielonych tarasów rolniczych - te jednak są inne - białe i wypełnione wodą. Słona woda spływa z naturalnego źródła do ok. 3 tysięcy niewielkich basenów, gdzie następnie odparowuje na słońcu. W ten sposób od wieków miejscowa ludność pozyskuje sól.
i na Plaza de Armas spotkaliśmy się z Santosem, który przyjechał do nas z Cusco. Pierwszym z punktów planu były Salinas de Maras, peruwiańskie Pamukkale. W całej Świętej Dolinie mnóstwo jest zielonych tarasów rolniczych - te jednak są inne - białe i wypełnione wodą. Słona woda spływa z naturalnego źródła do ok. 3 tysięcy niewielkich basenów, gdzie następnie odparowuje na słońcu. W ten sposób od wieków miejscowa ludność pozyskuje sól.
Tarasy działają do dzisiaj - są nie tylko atrakcją turystyczną, ale również świetnym przykładem zaradności cywilizacji prekolumbijskich.
Mimo porannej pory upał w kotlinie dawał popalić, wybrałam kilka pamiątek w postaci lokalnej soli, a Santos zawiózł nas na rynek Moray.
Są takie duety, które występują zawsze razem - nigdy osobno: Bolek i Lolek, Flip i Flap, R2D2 i C3PO. W Świętej Dolinie takim duetem jest Maras & Moray. Miejsca są blisko siebie i wszystkie wycieczki w okolicę zawsze odwiedzają obydwa. W Moray wysiedliśmy tylko na chwilę z taksówki,
by zrobić fotografię pomnika przy Plaza de Armas,
by zrobić fotografię pomnika przy Plaza de Armas,
a już do naszej taksówki, mimo protestów Santosa, wsiadały dwie dziewczyny. Jak się okazało, myślały że taksówka jest wolna a miały spory problem z wydostaniem się z miasta, by zobaczyć tarasy eksperymentalne.
W taksówce było tylko jeszcze jedno miejsce siedzące, ale po przepakowaniu bagaży znalazło się trochę miejsca w bagażniku. Dlatego też jedna z dziewczyn siadła koło mnie, a druga pojechała między bagażami. Kierowca nie widział problemu, podobnie jak mijani policjanci. Po krótkiej rozmowie, okazało się że dziewczyny z Niemiec przyjechały na kilka tygodni i dopiero rozpoczynają swoją przygodę w Peru. Wyboistą drogą dojechaliśmy do przepięknego stanowiska archeologicznego, które mogłoby być scenerią dla odcinka "Z Archiwum X", miejsca lądowania statków obcych cywilizacji.
Przeznaczenie tarasów do dzisiaj pozostaje nieznane - najprawdopodobniej były to laboratoria rolnicze, w których Inkowie badali jaki wypływ na uprawy ma temperatura i nasłonecznienie. Wykorzystane zostały trzy naturalne zagłębienia w ziemi, dwa największe są połączone, a mniejsze jest nieco od nich oddalone.
W słoneczny dzień różnica temperatur między najwyższym a najgłębszym punktem może wynosić do 15oC, co można zauważyć w trakcie zwiedzania tarasów. Po chwili zastanowienia nasze towarzyszki z Niemiec postanowiły, że nie będą dalej z nami jechać - chciały do Salinas, które wcześniej odwiedziliśmy. Kolejnym, ostatnim już punktem wycieczki prywatną taksówką było Chinchero, urokliwe miasteczko położone wyżej niż Cuzco.
Przejście przez starówkę aż na plac targowy kosztowało mnie sporo zdrowia - po raz kolejny podczas wyjazdu dopadła mnie choroba wysokościowa. Zbyt mało tlenu na tej wysokości spowodowało problemy z wydawałoby się, krótkim spacerem uliczkami pustego miasta. Życie miasteczka skupia się na i wokół Plaza de Chinchero,
niewielkiego placu przylegającego do kościoła Nuestra Señora de La Natividad. Kościół był zamknięty,
więc na placu targowym nabyłam fletnię Pana, która chodziła za Kubą.
Ponieważ doskwierał mały głód, więc zjedliśmy po kawałku soczystej gotowanej kukurydzy serwowanej z serem mleka alpaki.
Popołudniem dotarliśmy do hotelu Sol Inka, w Cuzco.
Na Plazoleta Santo Domingo zrobiliśmy sobie zdjęcia z alpakami,
po czym ruszyliśmy w kierunku placu centralnego.
Chmury przyniosły deszcz, więc na chwilę schowaliśmy się w drzwiach kościoła jezuickiego, jednak z uwagi na dość wysokie ceny biletów, ani Iglesia de la Compania de Jesus, jak i samej katedry nie zwiedziliśmy.
Przeszliśmy podcieniami kolonialnymi placu i zobaczyliśmy paradę lokalnej szkoły tańca.
Później trafiliśmy na Plaza San Francisco, gdzie znajduje się kościół Franciszkanów - Iglesia San Francisco.
Po zrobieniu zakupów, przespacerowaniu się uliczkami Cusco - trafiliśmy do hotelu.
niewielkiego placu przylegającego do kościoła Nuestra Señora de La Natividad. Kościół był zamknięty,
więc na placu targowym nabyłam fletnię Pana, która chodziła za Kubą.
Ponieważ doskwierał mały głód, więc zjedliśmy po kawałku soczystej gotowanej kukurydzy serwowanej z serem mleka alpaki.
Popołudniem dotarliśmy do hotelu Sol Inka, w Cuzco.
Nazwa miasta, z języka keczua, oznacza "pępek świata". Zaiste, było to centrum świata Inków, miasto najbardziej rozwinęło się w trakcie panowania Inki Pachacutiego. Miasto ociekało złotem, tak, że Hiszpanie, pod wodzą Pizarra mieli sporo trudności z wywiezieniem kosztowności do Europy. Dzisiejsze Cuzco zbudowane jest na ruinach stolicy imperium.
po czym ruszyliśmy w kierunku placu centralnego.
Chmury przyniosły deszcz, więc na chwilę schowaliśmy się w drzwiach kościoła jezuickiego, jednak z uwagi na dość wysokie ceny biletów, ani Iglesia de la Compania de Jesus, jak i samej katedry nie zwiedziliśmy.
Przeszliśmy podcieniami kolonialnymi placu i zobaczyliśmy paradę lokalnej szkoły tańca.
Później trafiliśmy na Plaza San Francisco, gdzie znajduje się kościół Franciszkanów - Iglesia San Francisco.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz