Po wylądowaniu przeszliśmy wnikliwą kontrolę paszportową, padło kilka pytań: po co? kiedy?
w jakim celu? gdzie?
Odpowiedzi chyba usatysfakcjonowały panią ze straży granicznej, bowiem po kilku chwilach rzekła: Welcome to Peru. Odebraliśmy bagaże i zaczęliśmy wśród osób oczekujących wypatrywać tabliczki z właściwym nazwiskiem. Tabliczki takiej nie stwierdziliśmy, oznaczało to że mimo obietnicy, hotel nie zapewnił nam transferu. Jak się później okazało, opłaciło się to nam podwójnie, bowiem musielibyśmy zapłacić 25$ = 75 Sol, natomiast złapany pan taksówkarz powiedział 50 Sol.
Jakoś siły nie było na targowanie, i już po chwili wsiedliśmy do taksówki, którą jechaliśmy prawie trzy kwadranse, przez częściowo zatłoczone i częściowo puste ulice Limy, niedzielnym wieczorem. Tuż po 21:00 pojawiliśmy się w hotelu Panamericano, gdzie wyraziliśmy oboje niezadowolenie związane z brakiem obiecanej taksówki. Pani udała, że nie rozumie, ale po chwili zaczęła rozmawiać po hiszpańsku z ochroniarzem, prawdopodobnie zdarzyło się to nie pierwszy już raz. My na wyjaśnienia - zbyt dużo czasu nie mieliśmy, czym prędzej zostawiliśmy bagaże i szybkim krokiem udaliśmy się do Parque de la Reserva, gdzie w ostatniej chwili zdążyliśmy na ostatni pokaz multimedialny na największym na świecie ekranie z wody.Odpowiedzi chyba usatysfakcjonowały panią ze straży granicznej, bowiem po kilku chwilach rzekła: Welcome to Peru. Odebraliśmy bagaże i zaczęliśmy wśród osób oczekujących wypatrywać tabliczki z właściwym nazwiskiem. Tabliczki takiej nie stwierdziliśmy, oznaczało to że mimo obietnicy, hotel nie zapewnił nam transferu. Jak się później okazało, opłaciło się to nam podwójnie, bowiem musielibyśmy zapłacić 25$ = 75 Sol, natomiast złapany pan taksówkarz powiedział 50 Sol.
Później przespacerowaliśmy się jeszcze pośród fontann,
a chłopcy spróbowali sił w wodnym labiryncie, co skończyło się przemoczeniem spodni i butów.
W parku można również przejść przez wodny tunel oraz podziwiać wodną piramidę.
Gdy wróciliśmy do hotelu, pani z nocnej zmiany zaczęła nas przepraszać i zaoferowała darmową taksówkę w dniu jutrzejszym. Byliśmy już zbyt zmęczeni i stwierdziliśmy, że pogadamy na ten temat jutro. W nocy wstaliśmy wszyscy o 4:00, w Polsce nie zdarza nam się spać do 11:00 - jet-lag daje o sobie znać. Na śniadaniu pojawiliśmy się już o 7:00, otrzymaliśmy jajka, bułki, koktajl truskawkowy, napój ze świeżych pomarańczy oraz mleko i esencję kawową.
Po śniadaniu czekało nas zaskoczenie: pani z recepcji przyszła z pięknym czekoladowym tortem z napisem "Kamil". Prawdopodobnie pomyliła się przepisując dane z paszportu i tak Kuba świętował urodziny swojego drugiego imienia o miesiąc wcześniej.
Wzięliśmy tylko trzy kawałki, resztą tortu dzieląc się z obsługą.
O 9:30 wymeldowaliśmy się i korzystając z darmowego transferu dojechaliśmy na dworzec Javier Prado, gdzie nadaliśmy bagaże.
Po chwili targowania się z taksówkarzem, który początkowo za dojazd na Placa Mayor "zaśpiewał" 60 Soli (tyle to nawet na lotnisku nie biorą) - zgodził się dostarczyć nas za 20 (pewnie i tak z raz przepłacone). Każde większe miasto w Peru ma Plaza de Armas, Plac Broni. Wynika to z dekretów królewskich dotyczących zabudowy i Lima w tej kwestii się nie różni. Wytyczony został w 1535r przez Francisco Pizarro. W Limie nazywa się on Plaza Mayor, Plac Główny, czyli po naszemu rynek miejski. Sam plac miał wiele zastosowań w przeszłości - był areną korridy, miejscem wyścigów konnych, miejscem krwawych procesów i egzekucji hiszpańskiej inkwizycji, której nikt się nie spodziewa. To właśnie na tym placu w 1573r osądzono i stracono pierwszą ofiarę inkwizycji w Ameryce Południowej.
Granice placu wyznaczają najważniejsze budynki w państwie - archikatedra z pałacem biskupów, pałac prezydencki oraz ratusz miejski. Co ciekawe budynek ratusza został zaprojektowany przez Polaka - Ryszarda de Jaxa Małachowskiego. Pierwsze kroki skierowaliśmy do katedry,
a ze schodów podziwialiśmy piękną fasadę wraz z cedrowymi balkonami pałacu biskupów.
Dalej przespacerowaliśmy się pomiędzy kolonialną zabudową się do klasztoru św. Franciszka.
Niestety, front kościoła zabudowany został konstrukcją estrady, w związku z tym nie można było za bardzo podziwiać jego piękna. We wnętrzu zauroczył nas wirydarz z pięknymi krużgankami a szczególną uwagę przyciągnęła kaplica z obrazem "Jezu ufam Tobie" z niewielką dedykacją św. Faustynie Kowalskiej.
Ponieważ zbliżało się południe udaliśmy się pod pałac prezydencki, gdzie oglądaliśmy zmianę warty. Sama ceremonia ma w sobie mało oficjalnej i typowo sztywnej oprawy - bardziej przypomina paradę cyrkową poprzedzoną występem orkiestry dętej, prezentującej standardy od klasyki, poprzez jazz, muzykę ludową z "el condor passa" po aktualne przeboje muzyki rozrywkowej.
Cała ceremonia trwała prawie godzinę, po jej zakończeniu przespacerowaliśmy się uliczkami wokół Plaza Mayor, gdzie podziwiać można kamienice w zabudowie kolonialnej.
Tym razem taksówkarz po kilku chwilach targowania zawiózł nas na dworzec za 15Sol, gdzie po chwili wsiadaliśmy do autobusu przewoźnika Cruz del Sur.
Samo wsiadanie przypomina trochę boarding do samolotu, bagaże nadaje się osobno, natomiast przy wsiadaniu ochrona sprawdza każdego za pomocą wykrywacza metalu, przegląda dokumenty tożsamości a już na pokładzie filmuje.
Autobusy są wyposażone bardzo luksusowo, nawet w klasie ekonomicznej - pokład obsługuje stewardessa, jest wiele miejsca na nogi a system multimedialny zapewnia rozrywkę.
W trakcie jazdy do Paracas słynną Panamericaną zjedliśmy zamówione uprzednio menu
z kurczakiem oraz przespaliśmy się.
W Paracas, po opędzeniu się od lokalnych taksówkarzy, po przespacerowaniu się 600m zameldowaliśmy się w przyjemnym hostelu Paracas Backpackers House,
gdzie od razu zagospodarowaliśmy sobie dzień kolejny - zamawiając wycieczki na Islas Ballestas oraz do Rezerwatu Paracas. Byliśmy tak zmęczeni, że jeszcze przed 20:00 usnęliśmy.
Poranne zadanie dla małżonka to zorganizowanie śniadania. To dość trudne w wiosce rybackiej, żyjącej głównie z wycieczek na wyspy. O 6:30 otwierał kafeterię, gdzie wysoce niezadowolona pani kazała mu czekać 10 minut aż umyje podłogę, pod nosem zrzędząc na to "czego ten gringo chce o tak wczesnej porze". Po śniadaniu zameldowaliśmy się w recepcji, gdzie o 8:00 nastąpił wymarsz wszystkich gości hostelu w kierunku mariny.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz