Ze względu na superpromocję Emirates, loty z Budapesztu były po 300zł/osobę tańsze niż z Warszawy. Rachunek zatem prosty - uwzględniając większe nawet koszty dojazdu (400km więcej oraz winietki) i tak będziemy "do przodu" dojeżdżając samochodem na lotnisko Liszt Ferenc znajdujące się na granicy dwóch dawnych miast Budy oraz Pesztu. Polityka biznesowa zarówno naszego rodzimego przewoźnika a także zarządu lotniska Chopina jakoś szczególnie nie otwierają Polaków na świat, połączeń jest mniej i są znacznie droższe niż z Pragi, Budapesztu czy Berlina. Dodatkowo, LOT nie ma niedzielnego, rannego połączenia Katowic z Warszawą, zatem nawet próbując złożyć jakieś sensowne połączenie Katowic z Budapesztem - okazało się to niemożliwe. Do tego brak autobusów typu PolskiBus oraz Luxbus w interesujących nas porach - wszystko wskazywało, że inaczej się nie da - trzeba jechać samochodem.
Ponieważ lot EK112 zaplanowany był 3 lipca na 16:00, założyliśmy bezpiecznie, że wyjedziemy o 6:00 rano w niedzielę. Plan z realizacją rozminął się o 30 minut, dodatkowo fatalna pogoda spowodowały, że wybraliśmy najdroższy, ale i najszybszy wariant dojazdu - przez Czechy (Brno) oraz Słowację (Bratysława).
Dojazd uwzględniający warunki na drodze, kilka opóźnień spowodowanych kolejkami do zakupu winietek elektronicznych jakie obowiązują obecnie w Słowacji i na Węgrzech - z niewielkim zapasem czasu zameldowaliśmy się na lotnisku.
 |
Terninal 2 Budapest Liszt Ferenc |
Po odstaniu w kolejce do check-in, tradycyjna kontrola bezpieczeństwa, po niej kontrola paszportowa i jeszcze chwila na dość drogie piwo i ice-tea w lotniskowej knajpce.
 |
Póki co najdroższe piwo w trakcie wyprawy, ale nie uprzedzajmy faktów |
Zgodnie z planem Boeing 777-300 linii lotniczych Emirates wystartował o 16:00. Zjedliśmy serwowane potrawy, posłuchaliśmy muzyki oraz pograliśmy w gry z ICE - systemu rozrywki naszego przewoźnika, który zapewnia również podgląd z kamer umieszczonych na zewnątrz samolotu.
 |
Emirates klasa businnes |
 |
Dziecięcy zestaw obiadokolacji lactose free |
Trzeba przyznać, że obsługa na najwyższym (11km nad ziemią poziomie) - wszystkie zachcianki oraz prośby zostały spełnione - nikt nie zapomniał o niczym. I tak o 23:00 GST wylądowaliśmy w Dubaju. Co prawda mieliśmy vouchery na kolację w jednej z wybranych knajpek na terenie lotniska, jednak postanowiliśmy nie męczyć żołądków o tak późnej porze, tylko spróbować się położyć i zaznać trochę odpoczynku. Niestety na zaludnionym lotnisku jest to niemożliwe, wywalczenie jakiegokolwiek kawałka miejsca, na którym można by usiąść, nie mówiąc o leżance w sali do odpoczynku, zajęło nam dobrą chwilę, dodatkowo klimatyzacja mrożąca powietrze też dawała nam w kość. Na szczęście Kuba przespał się ok. 2h, obudził się akurat kiedy obwieszczono nam, że zmianie uległa bramka.
 |
Przy bramce 15 trochę się jednak rozluźniło |
 |
Port Dubai - Terminal A |
Sporo tych zmian, w międzyczasie mąż mój zauważył, że coś jest nie tak z kartami pokładowymi - zamiast wstępnie deklarowanych miejsc w rzędzie 40stym na kartach pojawił się rząd 53. Zagadka rozwiązała się dopiero w momencie wsiadania na pokład. Zamiast planowanego 777-300 ER, na tej trasie lata obecnie Airbus A380-800. Takim samolotem mieliśmy wracać, a tu już w drodze do Kuala Lumpur mamy możliwość zasiąść (co prawda tylko w klasie ekonomicznej) największego samolotu pasażerskiego na świecie. Była 3:00, zatem z radością rozłożyliśmy tuż po starcie oparcia foteli. Jedyne co nam nie odpowiadało to kocyki, trudno nawet ten kawałek płótna nazwać kocykiem, trudno było się w to zawinąć, szczególnie, że obsługa ustawiła poziom klimatyzacji poniżej 20C.
Kuba natomiast otrzymał od linii Emirates piękną przytulankę Pandusię, z kocykiem w środku.
Każde z nas przespało po całe 4 godziny, małżonek mój, był obudzany w trakcie czy przypadkiem, jednak nie będziemy chcieli coś zjeść. Zadecydował, że poprosimy dopiero o śniadanie po przebudzeniu i o dziwo - gdy tylko zaczęliśmy się budzić stewardessy przyniosły zamówione przez nas jedzenie (dla Kuby zestaw bez laktozy, dla mnie azjatycki posiłek wegetariański, a dla męża - wszystko jedno).
 |
Vege śniadanie |
Lot przebiegł bezproblemowo i o 17:00 czasu MYT wysiadaliśmy już przez rękaw do terminala KLIA.
 |
Terminal KLIA 2 tuż obok dżungla |
Później transfer pociągiem podziemno-nadziemnym na drugi terminal i spory błąd.
 |
Peron stacji kolei podziemno-naziemnej do terminala 2 |
Zmęczenie dało się chyba we znaki, bo rozpracowana droga do hotelu poszła w zapomnienie i wylądowaliśmy na dworcu głównym KL Sentral.
 |
Wnętrza KL Sentral jak Złote Tarasy |
Stamtąd jeszcze dwie przesiadki kolejką nadziemną Monorail oraz żółtą linią Ampang line.
 |
Wnętrze Rapid KL |
 |
Meczet i souk w Masjid Jamek (zaczęło się trzydniowe święto końca Ramadanu Id al-Fitr) |
Wysiedliśmy na stacji Chan Sow Lin i po przejściu kilkuset metrów kładką łączącą dworzec z budynkiem Frazers Business Park znaleźliśmy się przed drzwiami hotelu Ibis Styles. Prawdziwą ciekawostką jest, że hotel jak na taką sieciówkę trzyma światowy poziom, o tyle budynek przylegający tego "parku biznesowego" jest opuszczony, z brudnymi oknami, tak jakby jednak planowany biznes się nie udał.
 |
Wnętrza naszego hotelu-urbexu |
 |
I jeden z jego mieszkańców |
Po odświeżeniu się i przebraniu ruszyliśmy w miasto - punkt obowiązkowy, czyli Petronas Towers. Budynki rzeczywiście robią wrażenie. Wyjęłam zatem aparat i zaczęłam robić zdjęcia.
 |
Petronasy |
Kiedy jednak aparat ustawiłam na statywie pojawiło się dwóch panów z ochrony i po angielsku wyjaśnili, że zdjęcia ze statywu są zabronione. Zdziwiło mnie to ogromnie, ale znając różne dziwne zasady jakie obowiązują w Malezji i ościennych krajach - nawet nie próbowałam dyskutować. Oddaliliśmy się nieco dalej, gdzie poza zasięgiem panów z ochrony wiele osób rozstawiło statywy i fotografowało jedną z największych atrakcji miasta.
 |
I jeszcze słit focia, ostatnia tego dnia (wieczoru) |
Ponieważ wszyscy byliśmy zmęczeni, obiecując sobie jeszcze, że pod Petronas Towers wrócimy jeszcze, aby dokładnie go obejrzeć - nabyliśmy w sklepie artykuły, z których przygotowaliśmy kolację i poszliśmy spać.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz