Wszak istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej. Ryszard Kapuściński (z książki "Podróże z Herodotem")
Teraz już całkiem, na chłodno (będąc w chłodnym kraju), wiedząc na pewno, że nikt z nas nie przywlókł malarii ani dengi, tudzież innego paskudztwa, czas, na zamieszczenie małego podsumowania.
Była to kolejna podróż życia i marzeń, którą zrealizowaliśmy, grubo w ponad 100%.
Była to kolejna podróż życia i marzeń, którą zrealizowaliśmy, grubo w ponad 100%.
Malezja bowiem, choć położona w Azji Południowo-Wschodniej, dzięki kolonialnej przeszłości stanowi, bez żadnej przesady, Azję w pigułce. Mogliśmy będąc na jej terenie, poznać mieszankę kultur, charakteryzującą się odmienną religią, zachowaniem, stylem i poziomem życia mieszkańców. Poznaliśmy muzułmanów, hinduistów i buddystów. Zobaczyliśmy obraz ludzi mieszkających w pałacach, pięknych rezydencjach i apartamentach i ludzi mieszkających w domkach na wodzie, domkach z kartonu i lepiankach. Muszę przyznać, że styl życia tych drugich był dla mnie bardziej barwny, ciekawy i chyba automatycznie poświęciłam im więcej czasu.
Jednakże wszyscy byli otwarci, zwłaszcza dla "białych" obcokrajowców, praktycznie cały czas byli uśmiechnięci, życzliwi, chętni na pogawędkę oraz zdjęcie z nami. Ale przyznać muszę, że praktycznie, nic nie widzą o Polsce, gdzie leży, dopiero wskazówka, że w środku Europy pomiędzy Niemcami a Rosją i podanie nazwiska Lewandowski, coś kojarzą, nic poza tym.
Główną religią jest islam i Malezja uważana jest za kraj muzułmański, w mojej ocenie panuje tu jednak bardziej umiarkowany islam, bowiem mogliśmy obejrzeć z bliska i wejść do środka, do wszystkich meczetów, spotkanych na drodze. A nie wolno nam było tego zrobić w żadnym arabskim państwie: Egipcie, Tunezji, Katarze ani nawet w Turcji.
Będąc w Korei Południowej, trafiliśmy na święto urodzin Buddy i uczestniczyliśmy w Wielkiej Paradzie Lampionów Lotosu.
Teraz będąc w Malezji mogliśmy zobaczyć jak muzułmanie świętują koniec Ramadanu, Hari Raya Puasa.
Koniec ramadanu, a ściślej - pierwsze dni następującego po nim miesiąca szawwal - to Id al-Fitr, święto zakończenia postu.
Zwykle trwa ono 4-5 dni, i podobnie jak nasze Boże Narodzenie, jest okazją do zjazdów rodzinnych. Jednakże ich spotkania odbywają się poza domem, przez co wszelkie możliwe restauracja stają się zatłoczone, w restauracjach przewalają się "góry" jedzenia, na ulicach Kuala Lumpur panuje jeszcze większy niż zwykle ścisk i chaos oraz niekończący się traffic jam.
Muzułmanki natomiast przywdziewają odświętne szaty, które w tej części świata, zrobione są z przepięknych jedwabi i kolorowych batików. A co ciekawe, wybierająca się do restauracji rodzina, ubiera się w jedwabie, w tej samej tonacji kolorystycznej (taki przykład z internetu).
Tutaj pragnę wspomnieć, że gdyby nie Hari Raya, nie mielibyśmy szans, na odwiedziny największego pałacu świata, w najbogatszym Państwie świata Brunei Darussalam, tym bardziej nie mielibyśmy szans na uścisk dłoni ich wysokości Sułtana Hassanala Bolkiah'a i sułtany Raji Isteri Pengiran Anak Hajjah Saleh'y, ich rodzin i najważniejszych osób w państwie. Ta wizyta była dla mnie najcenniejszą w całej wyprawie.
![]() |
Najdroższe... |
![]() |
Przeciętne.... |
![]() |
Typowe... |
![]() |
Malownicze i kolorowe, w mojej ocenie wcale nie najbiedniejsze... |
![]() |
Na palach... |
![]() |
Wszędzie spotykane "szybkie" środki lokomocji... |
![]() |
Wypoczynek przed pracą... |
Główną religią jest islam i Malezja uważana jest za kraj muzułmański, w mojej ocenie panuje tu jednak bardziej umiarkowany islam, bowiem mogliśmy obejrzeć z bliska i wejść do środka, do wszystkich meczetów, spotkanych na drodze. A nie wolno nam było tego zrobić w żadnym arabskim państwie: Egipcie, Tunezji, Katarze ani nawet w Turcji.
Będąc w Korei Południowej, trafiliśmy na święto urodzin Buddy i uczestniczyliśmy w Wielkiej Paradzie Lampionów Lotosu.
Teraz będąc w Malezji mogliśmy zobaczyć jak muzułmanie świętują koniec Ramadanu, Hari Raya Puasa.
Koniec ramadanu, a ściślej - pierwsze dni następującego po nim miesiąca szawwal - to Id al-Fitr, święto zakończenia postu.
![]() |
Jeden z licznych plakatów dotyczących Świąt Hari Raya... |
![]() |
Traffic jam... |
![]() |
źródło: kaodim.com |
Cieszyliśmy się zawsze, indyjską przestrzenią kulturalną, odwiedzając dzielnice Little India zarówno w Kuala Lumpur jak i Singapurze.
Mogliśmy podziwiać przyprawiające o zawrót głowy, liczne świątynie hinduistyczne, poruszając się boso, pomiędzy intensywnie kolorowymi, fantazyjnymi figurami i posągami bóstw, bogów, krów,
lwów, słoni, cieląt, pomiędzy kolorowymi lampionami, spoglądając na półnagich kapłanów, którzy nosili lampy oliwne, miseczki z kunkum oraz inne rekwizyty.
Wdychaliśmy zapach kadzideł, kwiatów i innych wonności.
![]() |
Little India w Kuala Lumpur... |
![]() |
Little India w Singapurze... |
![]() |
W Batu Caves... |
![]() |
Modląca się w swoisty sposób grupa hinduistów... |
Słuchaliśmy, przy tym, przeraźliwie głośnej muzyki, muzyka bowiem, ma charakter misteryjny, muzyk traktuje swoje dzieło jako ofiarę dla bogów, a uczestniczący w tej ofierze słuchacze mogą dzięki niej odnajdywać swoją prawdziwą naturę. My też po jakimś czasie wpadaliśmy, w jakiś dziwny trans, przez co muzyka jakby stawała się być niesłyszalna, zdawała się nam nie przeszkadzać.
Widzieliśmy, niezrozumiałe dla nas rytuały, odprawiane od stuleci i ofiary składane pod ołtarzami.
A będąc w Sri Mariamman Temple w Singapurze, byliśmy nawet częstowani miseczką ryżu.
Zawsze też odwiedzaliśmy Chinatown,
aby zobaczyć autentyczne chińskie restauracyjki, stragany i świątynie buddyjskie. Ogromne wrażenie wywarła, na mnie Świątynia Zęba Buddy (The Buddha Tooth Relic Temple) w Singapurze, jest ona prawdziwym dziełem sztuki, pięknie wykończone wnętrze wręcz kapie złotem, a liczba małych posągów Buddy, jest nie policzalna.
Spadziste, wielopoziomowe dachy pałacu, kontrastują na tle wysokich wieżowców, które wyrosły dookoła, tutaj na dobre stare łączy się z nowym.
A będąc w Sri Mariamman Temple w Singapurze, byliśmy nawet częstowani miseczką ryżu.
Zawsze też odwiedzaliśmy Chinatown,
aby zobaczyć autentyczne chińskie restauracyjki, stragany i świątynie buddyjskie. Ogromne wrażenie wywarła, na mnie Świątynia Zęba Buddy (The Buddha Tooth Relic Temple) w Singapurze, jest ona prawdziwym dziełem sztuki, pięknie wykończone wnętrze wręcz kapie złotem, a liczba małych posągów Buddy, jest nie policzalna.
Spadziste, wielopoziomowe dachy pałacu, kontrastują na tle wysokich wieżowców, które wyrosły dookoła, tutaj na dobre stare łączy się z nowym.
Jako, że w trakcie każdej wyprawy, oprócz sfery kulturowej, liczą się również, obiekty będące na top 10 miejsc, wartych do odwiedzenia, nie mogliśmy pominąć zarówno Petronas Towers w KL jak i Marina Sand Bay w Singapurze.
Kubie bardzo zależało aby odbyć przejażdżkę Skyflyierem, w Singapurze:
a mnie aby odwiedzić ogrody Gardens by the Bay.
Jednakże wyprawa, to nie tylko świątynie, domy, budynki i domy, to także lokalna przyroda. Tej też poświęciliśmy nie mało chwil.
Przedzieraliśmy się przez dżunglę na Borneo, o dziwo nie ugryzł nas ani jeden komar ani żaden inny insekt (przed podróżą nabyliśmy stosowne repelenty, które podziałały doskonale),
![]() |
Poznana e dżungli, wesoła rodzina z Sandakanu |
odwiedziliśmy sanktuarium orangutanów, a jego mieszkańcy okazali niezwykłą nam przychylność i cierpliwość, bo pozwolili się sfotografować.
Wizyta na wyspie Borneo, była dla mnie ważna, z dwóch powodów. Będąc małą dziewczynką uwielbiałam programy z serii "Pieprz i Wanilia". Tony Halik i Elżbieta Dzikowska, mnóstwo w różnych latach i seriach, poświęcili czasu, wyspie, jej przyrodzie i egzotyce, wtedy to opowiadania o podróżach na jedną z większych wysp świata były jednymi z moich ulubionych. Później Martyna Wojciechowska, w autorskim programie "Kobieta na krańcu świata, pięknie ukazała sierociniec dla orangutanów na Borneo. Wiedząc, co się jej później przytrafiło, jej zmagania z chorobą, wizyta w ich sanktuarium była jedną z najważniejszych a zarazem najpiękniejszych punktów naszej podróży.
Sanktuarium nie jest zwykłym zoo, to terytorium, swoisty rezerwat, w którym, ludzie lasu są szczęśliwi, żyją swobodnie, będąc doglądane, leczone i dokarmiane.
W Kuala Lumpur odwiedziliśmy natomiast niezwykle zoo, rezerwat ptaków KL Birds Park.
Tutaj w mega wielkiej wolierze, odwiedzający poruszają się pośród ptaków, żyjących w swoich naturalnych siedliskach.
Spotkanie z ptactwem, oko w oko, jest przeżyciem niesamowitym. Aż chciałoby się, żeby choć namiastka takiego parku, znajdowała się w którymkolwiek ogrodzie zoologicznym w Polsce, czy Europie.
Nie obyło się bez leniuchowania ale i też aktywnego wypoczynku, bowiem przez kilka dni na bezludnej wyspie Lang Tengah Island, poszukiwaliśmy dzikiej przyrody w Morzu Południowo-Chińskim. W okolicach Malezyjskich wysp, są podobno najlepsze na świecie miejsca do wykonywania podwodnej makrofotografii, a plaże najpiękniejsze, obfite w przeróżne muszle i elementy wyrzuconej na brzeg rafy. W trakcie pobytu w Egipcie, pod żadnym pozorem nie wolno było wywozić nam rafy, tutaj, z racji ich ogromnych ilości, nikt nie robi z tego problemu.
Podsumowując, Malezja pozytywnie mnie (nas) zaskoczyła, z jednej strony jest multikulturowa, co bardzo odróżnia ją od Polski, a z drugiej ma w sobie dużo z Europy, co sprawia, że turysta dobrze się tam czuje, również przez to, że większość bardzo dobrze mówi po angielsku. Cała nasza rodzina, znalazła w niej coś dla siebie.
Mam wrażenie, że Kuba bardzo wydoroślał, wszyscy mówią, że wyrósł (może to wpływ równikowego słońca), doskonale wie, w jakich krajach był, interesowały go i to bardzo zawiłości i różnice kulturowe ludzi, zawsze o coś dopytywał. Dzisiaj wspaniale potrafi odróżnić muzułmanina, chińczyka, czy hinduistę. A w trakcie transmisji telewizyjnej z wizyty Ojca Świętego z okazji Światowych Dni Młodzieży w Polsce, wyłowił z pośród tłumu na Krakowskich Błoniach, flagi malezyjską i brunejską.
Podsumowanie nie byłoby kompletne, abym kilku słów nie poświęciła kuchni malajskiej, podróże kulinarne, nie są jednak moją domeną i w trakcie wyjazdu ograniczyliśmy się jedynie do pojedynczych, prób degustacji kuchni, która w opinii wielu należy do najsmaczniejszych na świecie. Kolorowa, wonna, ostra, przepełniona curry.
Spróbowaliśmy narodowej potrawy Nasi Lemak, gotowany ryż w śmietanie kokosowej, z warzywami, trawą cytrynową, grilowanymi wiórkami kurczaka, fasolką i jajkiem sadzonym lub jajkiem na twardo. Tutaj wersja pięknie podana.
Jest to potrawa podawana głównie na śniadanie, jej elementy, już w nie tak pięknej oprawie, spożywaliśmy praktycznie codziennie.
Skusiliśmy się na malajsko-indonezyjski Chicken Satay, z kawałków kurczaka, w przyprawie curry, nadzianych na patyczki bambusowe, podawanych z różnymi sosami. Potrawa ta, także w wersji z patelni wok, bardzo przypadła do gustu Kubie, który praktycznie w trakcie wyprawy stronił od wszystkiego co orientalne.
![]() |
Wersja patyczkowa |
![]() |
Wersja z woka z nudlami sojowymi z pietruszką |
Skosztowaliśmy jeszcze, rosołu vege - warzywa, zasmażane, w czerwonym sosie curry z tofu.
W trakcie podróży wszystko doskonale zadziałało, nie było żadnych opóźnień ani niespodzianek, każdy zaplanowany dzień wyprawy został zrealizowany z nawiązką, choć doświadczyliśmy nocnej burzy tropikalnej, jadąc poprzez wąskie i nieoświetlone drogi Borneo, jednak to również jest element przygody.
Bardzo żałuję jedynie, że nie odwiedziliśmy wyspy Penang i klimatycznego miasta Geogretown, jest tam bowiem cała masa charakterystycznych murali, a ja uwielbiam dobry i mocny street-art. Na wyspie tej są także wolno żyjące żółwie wodne, które widzieliśmy tylko w akwarium w Kota Kinabalu.
A w statystykach wyglądało, to tak:
Wylataliśmy 23.488 km , w czasie 11 lotów, obsługiwanych przez 5 linii lotniczych.
przepłynęliśmy 60 km motorówką oraz przejechaliśmy 1150 km dwoma wypożyczonymi samochodami,
A na to wszystko..., wydaliśmy około 13 tys. PLN.
A w statystykach wyglądało, to tak:
Wylataliśmy 23.488 km , w czasie 11 lotów, obsługiwanych przez 5 linii lotniczych.
przepłynęliśmy 60 km motorówką oraz przejechaliśmy 1150 km dwoma wypożyczonymi samochodami,
A na to wszystko..., wydaliśmy około 13 tys. PLN.