Strony

środa, 11 maja 2016

Epizod 5 - Metropolia Busan (부산광역시)

Tego dnia wstaliśmy nieco wcześniej, o 5:45 KST, aby zdążyć się spakować, bowiem rankiem opuszczamy Jeju. Spojrzenie przez okno i zaskoczenie - nasz samochód został zablokowany przez autobus, jeden z czterech jakie parkowały pod hotelem i woziły koreańskie wycieczki po wyspie. Mąż zabrał pierwszą część bagaży i poszedł spróbować przesunąć autobus. Na szczęście w środku siedział kierowca i czekał chyba na tych zablokowanych, bo bez słowa odsunął się przeszkodą i mąż przeparkował maleńką Kię. 
Wschód słońca na Jeju
Po szybkim śniadaniu i równie szybkim wymeldowaniu, udaliśmy się w kierunku lotniska. 
Ostatni rzut oka na plażę...
I małą architekturę otoczenia...

Ponieważ samochód powinniśmy oddać zatankowany do pełna, podjechaliśmy na najbliższą stację benzynową, tam zauważyliśmy ciekawą zależność - na każdej stacji obsługuje jedna osoba i jest to zwykle starsza pani. Pani po potwierdzeniu, że "full gasoline" zatankowała samochód. Na dystrybutorze nie było żadnych oznaczeń charakterystycznych dla paliwa (PB 95/Diesel) - jedynie napisy w hangul, więc jest duża szansa na przypadkowe zatankowanie niewłaściwego paliwa, jeśli pistolet by pasował. 
Kolejnym krokiem było dobre zgranie oddania samochodu oraz check-in na lot do Busan. 
Wypożyczalnia otwarta jest od 8:00; a check-in tylko do 8:30, do wypożyczalni jest jakieś 800m, biorąc zatem poślizg przy zdawaniu pojazdu - mogło się okazać nieciekawie. Umówiliśmy się, że małżonek mój wysadzi nas przy stanowisku odlotów, my zabierzemy bagaże,  a on w międzyczasie pojedzie oddać auto do wypożyczalni. Później albo załapie się na darmowy busik, albo będzie biegł na lotnisko. 
Poszłam zatem z dzieckiem pod właściwe stanowisko check-in. 
Hala odlotów...
Po chwili stania w kolejce miła pani sprawdziła paszporty i pokazując paszport męża zapytała:
- Where is this man?
- He is my husband.
- I am not asking who he is but where he is.
- He went to car rental. Will come back soon.
- I can only issue boarding cards for you, and this man will not receive card.
Na szczęście po tej krótkiej pogadance pojawił się mąż; pani z uśmiechem wydała nam karty pokładowe.


Bonzai przy bramce nr 12...
Jest nasz lot nr OZ 8102...
I nasz samolot...
Ostatnie zakupy..

Drogie drogerie...
Do Busan lecieliśmy liniami AirBusan, nieco już podstarzałym Airbusem A321, jednak było zauważalnie dużo więcej miejsca niż w B737 EastarJet, którym lecieliśmy na Jeju. Co warte podkreślenia wszystkie tanie linie lotnicze w Korei podają bezpłatnie wodę/napoje pasażerom. Tymczasem, gdy w Wizzair za każdą kroplę wody, trzeba płacić krocie.
Wnętrza...

Na Gimhae Airport przywitała nas piękna, słoneczna pogoda.
Busan z lotu Airbusa A321...

Obsługa lotniska dość szybko uwinęła się z naszymi bagażami.
I oczywiście toalety...

Hala przylotów w Busan...
Zastanawialiśmy się przez chwilę, czy do miasta pojechać autobusem Airport Limusine, w końcu jednak wybraliśmy opcję z trzema przesiadkami na stację kolejową Busan, najpierw kolejką lotniskową, a później metrem.

Plan metra w Busan...
Dość spokojnie na stacji kolejki lotniskowej Busan Airport...

Ponieważ dalszą część wycieczki pokonywaliśmy komunikacją publiczną zanabyliśmy dla każdego kartę przedpłatową T-Money. Karta kosztuje 2.000 wonów, dodatkowo trzeba ją doładować odpowiednią ilością gotówki. Karta ta obowiązuje we wszystkich większych miastach Korei, zatem tych samych kart kupionych w Busan używaliśmy później w Seulu. Można ją doładować prawie wszędzie a obowiązuje w autobusach, metrze, kolejce podmiejskiej, a nawet w taksówkach.
A dość ludnie z metrze...

W automatycznej przechowalni bagażu na dworcu Busan, przypominającej trochę nasze paczkomaty, nie udało się znaleźć wolnego miejsca, w które udało by się upchnąć nasze walizki. Ponieważ mieliśmy cały dobytek z sobą, mieliśmy zostawić bagaże na głównym dworcu z którego odjeżdżają pociągi do Seulu. Nieco zrezygnowani zabraliśmy wszystkie torby i postanowiliśmy, że będziemy po mieście jeździć i spacerować z wszystkimi klamotami. Na szczęście Kuba zauważył w stacji metra tradycyjną przechowalnię, gdzie panowie za 8.000wonów zabezpieczyli nasze torby aż do wieczora.

Mocno odciążeni ruszyliśmy w kierunku pierwszego punktu wycieczki czyli Świątyni Yonggung
(용궁사) w dzielnicy Haedong. Wyjątkowość tej świątyni polega na tym, że zlokalizowana jest nad brzegiem Pacyfiku, a nie jak w większości takich budowli - daleko w górach. Dojazd metrem zajął nam ok. 40 minut, niestety później przejazd zatłoczonym autobusem linii 181 w koszmarnych korkach zajął nam ponad godzinę. 

Żródło: english.visitkorea.ot.kr
Kierowca zapytany czy jedzie do Yonggungsa Temple, odpowiedział coś niezrozumiale, ale machnął ręką żeby wsiadać. W tym momencie przykleiła się do nas pewna Indonezyjka, która klasnęła w ręce, że my też do Yonggungsa, a ona nic nie wie i na pewno jej pomożemy. Tradycyjna rozmowa, a skąd jesteście, a co porabiacie. Sporo trudności kosztowało wyjaśnienie gdzie jest ta "Poland" i że to Middle Europe. Po wymianie uprzejmości Indonezyjka westchnęła na ilość osób w autobusie po czym usiadła na podłodze. Autobus jechał długo, ponieważ przystanki były co 300m a do tego zaczęły się popołudniowe korki. Po kilku przystankach Indonezyjka poprosiła, żeby zapytać kierowcę ile jeszcze do świątyni. Niestety nie udało się znaleźć wspólnego języka z kierowcą
i postanowiliśmy jechać dalej, szczególnie, że większość pasażerów dalej się tłoczyła w pojeździe.
Na szczęście przy drodze zaczęły się pojawiać znaki pokazujące odległość do Yonggungsa Temple
i współpasażerka uzyskała potwierdzenie, że wszystko jest OK. Jako, że przystanek znajduje się ok. 750m od świątyni - ucieszyliśmy się ze spaceru, bo podróż zatłoczonym autobusem była bardzo niewygodna. 

I w tym momencie za plecami zauważyliśmy naszą współpasażerkę jęczącą i pytającą jak daleko jeszcze i dlaczego tak daleko. Aby nie wysłuchiwać jęków i westchnień przyspieszyliśmy nieco kroku. Na nic się to zdało, ponieważ nasza towarzyszka zaczęła nas gonić i pytać, czy byśmy się nie dorzucili do taksówki. Ponieważ spacerowaliśmy wzdłuż korka samochodów, bowiem wszyscy chcieli się dostać na parking, zamawianie taksówki byłoby stratą tak pieniędzy jak i czasu. Gdy w końcu zatrzymaliśmy się przed wejściem do świątyni i zaczęłam robić zdjęcia na chwilę  odetchnęłam od balastu, to i po chwili nadciągnęła nasza znajoma. Mimo tłumów byliśmy zbyt charakterystyczni i zbyt bardzo rzucaliśmy się w oczy aby udało nam się zgubić znajomą. Ostatecznie po odstaniu w długiej kolejce ciągnącej się poprzez wszystkie 108 kamiennych schodów, udało nam się wejść na teren Yonggungsa Temple. 
Kolejka do Świątyni Buddy...
Chiński znak zodiaku Kuby - Świnia...
Wydotykany brzuszek i nosek...
Symbole buddyzmu...
Kamienne latarnie...
Świątynia Haedong Yonggungsa Temple została zbudowana w 1376 przez wielkiego buddyjskiego nauczyciela znanego jako Naong podczas Goryeo dynastii, przebudowana w roku 1970. Głównym obiektem świątyni jest trzypiętrowa pagoda, z czterema lwami,  symbolizującymi radość, gniew, smutek i szczęście. 
Główna Świątynia


Na przeciwko znajduje się wejście do jaskini z buddyjskim sanctum.
Buddyjskie Sanctum...
Początek maja to święto urodzin Buddy - 석가탄신일 (seokga tansinil), stąd mnóstwo odwiedzających ale i piękne święto lampionów, do których wierni przytwierdzają swoje prośby i podziękowania.
Wykonanie zdjęć w takim tłumie jest bardzo trudne, kilka ujęć musiałam powtarzać kilkukrotnie.
Papierowe lampiony (lanters) na cześć urzodzin Buddy...
Porywają kolorami...



Figurki Buddy...
Haesugwaneumsang - Posąg Bożego Miłosierdzia.....
Posąg Złotego Buddy na obrzeżach Haedong Yonggungsa

 Po wizycie w świątyni, po posileniu się trochę, pokarmami oferowanymi na lokalnym straganie

Lokalne stragany...
po prawie półtoragodzinnym powrocie w zatłoczonym autobusie, stwierdziliśmy, że do odjazdu pociągu KTX pozostało jeszcze trochę czasu, w związku z tym postanowiliśmy, że wysiądziemy kilka przystanków metra wcześniej i zobaczymy most Gwangandaegyo (광안). 
Most jest dwukondygnacyjny - na każdym z poziomów ruch odbywa się w innym kierunku.  Mierzy 7.4km i jest najdłuższym mostem ponad oceanem w Korei, i stanowi obwodnicę centrum miasta zbudowaną na wodzie.
Widok na drapacze chmur dzielnicy Namcheon-dong... 
Most Gwangandaegyo...

Po krótkiej sesji fotograficznej, wszystkiego wokół, pojechaliśmy na główną stację kolejową Busan, gdzie po odebraniu biletów - rozsiedliśmy się w wygodnych fotelach pociągu szybkiej kolei KTX. Podróż z Busan do Seulu - 330km w linii prostej zajęła nam 2h 40min, pociąg chwilami pędził 305km/h. Seul wieczorem przywitał nas ulewą, pokonanie 150m ze stacji metra do hotelu było prawdziwą trudnością. Bardzo pomógł nam pracownik parkingu podziemnego po drodze, który pożyczył parasole i wskazał najkrótszą drogę do naszego miejsca zamieszkania na kolejne trzy noce.
Pokój nr 611...
No i toaleta...
Automatyczna funkcja higieny...

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz