"Podróżowanie jest brutalne. Zmusza cię do ufania obcym i porzucenia wszelkiego co znane i komfortowe. Jesteś cały czas wybity z równowagi. Nic nie należy do ciebie poza najważniejszym – powietrzem, snem, marzeniami, morzem i niebem"
Cesare Pavese
Zdecydowanie było warto.
Mimo bardzo krótkiego pobytu, wyprawa pozwoliła nie tylko potwierdzić naszą wiedzę o absolutnie innej kulturze życia, ale też bardzo wielokrotnie nas zaskoczyła. Dotarliśmy bowiem do miejsc, do których nie doprowadziłoby nas żadne biuro podróży. W niektórych miejscach byliśmy jedynymi Europejczykami, pozwoliło to w przenośni i dosłownie poczuć klimat Dalekiego Wschodu.
Wyjeżdżając miałam całkiem inny obraz mieszkańców Korei, jaki zobaczyłam tam na miejscu.
Miałam obraz ludzi cichych, spokojnych i niebywale grzecznych, a ujrzałam ludzi głośnych, pewnych siebie i rozpychających się łokciami, przy tym pochłaniających ogromne ilości jedzenia.
Przed wyjazdem przejrzałam niezliczoną ilość zdjęć, planowanych do zwiedzania punktów wycieczki, jednak dopiero osobisty kontakt z tymi obiektami pozwolił nam bez zbędnego retuszu, poznać je naprawdę.
I tak na przykład, biorąc pod uwagę wszechobecny w Seulu smog, na przeglądanych w internecie zdjęciach, pałace królewskie Gyeongbokgung i Changdeokgung, wydawały się mniej kolorowe i jakby płaskie a okazały się w rzeczywistości tak piękne, że zapierały dech w piersiach.

Dopiero wizyta na wzgórzu Namsan pozwoliła nam wyobrazić sobie, jak ogromne, naszpikowane wysokimi drapaczami chmur, można powiedzieć bezkresne jest miasto Seul.
W trakcie krótkiej (za krótkiej) wizyty, przypatrywaliśmy się wielotysięcznej kolorowej paradzie odbywającej się zawsze w ostatni weekend poprzedzający Dzień Urodzin Buddy. Przed naszymi oczami przedefilowały dziesiątki tysięcy
osób, każda z wykonanym samodzielnie, zapalonym lampionem. W tle dobiegała ludowa muzyka. Procesja
wyruszyła spod stadionu Dongdaemun, przeszła główną ulicą Jongno (przy której my staliśmy), by
zakończyć się w świątyni Jogyesa - największej seulskiej świątyni zakonu
Jogye, jednej z najprężniej działających szkół buddyjskich w Korei.
Zwykle zatłoczone tysiącami aut wielopasmowe ulice na parę godzin
zamieniły się w morze światła i muzyki. W ten jeden wyjątkowy wieczór
tętniące życiem nowoczesne miasto zatrzymało się w biegu. Przed
dziesiątkami tysięcy widzów pojawiały się kolejno ogromne, podświetlone
figury postaci związanych z buddyzmem.
Widzieliśmy też wiernych przed posągiem młodego Buddy. Kolejno nabierali oni
wody do miseczek i polewali figurkę obficie od głowy do stóp - rytuał
symbolizujący oczyszczenie z grzechów.
Kuba miał możliwość stworzenia własnego lotosowego lampionu, wykonanego tradycyjną techniką zwijania płatków cieniutkiej bibuły. Lampion ten przeżył długą podróż do domu i został umieszczony w centralnym punkcie, ozdabiając pokój dzienny.
Mogliśmy skosztować koreańskiej kuchni, która w Polsce jest mało znana, bardziej popularna jest jednak u nas kuchnia japońska i sushi, czy też kuchnia wietnamska i sajgonki.
Smaku kimchi, mieszanki różnych kiszonych i fermentowanych warzyw nie zapomnę do końca życia. Mimo, że jestem fanką polskich ogórków małosolnych i zawsze nie mogę doczekać się sezonu ogórkowego, to jednak kimchi, nie do końca przypadło mi do gustu. Tak samo wygląd dań mięsnych bulgogi i galbi, (mimo, że bulgogi znajduje się na 23 miejscu z 50 najsmaczniejszych dań świata), trochę źle mi się kojarzy. Być może, na moje odczucia estetyczne, ma wpływ utrzymywana przeze mnie dieta a może raczej prowadzony styl życia. Jedyną potrawą, którą mogłabym przenieść do swojej kuchni i diety byłby bibimbap, czyli brązowy ryż (lub komosa), otoczony przez równo pokrojone warzywa, mięso (ja wolę wersję vege) i ostrą pastę (coś w rodzaju hummusu) -
wszystko podzielone na grupy i całość podana z surowym jajkiem na górze i sezamem.
![]() |
Bibimbap |
Tak samo zielona herbata z dziwnym posmakiem (popcornu), trochę nie koreluje z moim pojęciem o zielonej herbacie, którą nawet często piję w domu.
7% ryżowe Makgeolli, doskonale neutralizowało pikantność tradycyjnych potraw koreańskich i wchodziło nawet dobrze, rodzime piwa natomiast: Hite i Cass, nie odbiegały smakiem od piw europejskich.
Napojów wysokoprocentowych, typu Soju, Baekseju (z żeń-szeniem), białego wina ryżowego Dongdongju, nie próbowałam.
"Podróże to jedyna rzecz, na którą wydajemy pieniądze a stajemy się bogatsi".
Anonim.
Tak więc, trochę statystyk i liczb:
Przebyliśmy łącznie ponad 23.000 km, korzystając z trzech linii lotniczych, linii kolejowej KORAIL KTX i KORAIL DMZ TRAIN, kolejek podmiejskich, metra oraz podróżowaliśmy wypożyczonym autem.
Wszystkie nasze koszty związane z wyjazdem to łącznie 8930 PLN - 2977 PLN, na osobę:
- bilety lotnicze, liniami Qatar Airways (QR), na trasie WAW-DOH, DOH-ICN, ICN-DOH, DOH-WAW - 5445 PLN (3 osoby),
- bilety lotnicze linią EASTAR JET (ZE), na trasie GMP-CJU - 233 PLN (3 osoby),
- bilety lotnicze linią BUSANAIR (BX), na trasie CJU-PUS - 307 PLN (3 osoby),
- pociąg KORAIL KTX, na trasie Busan-Seul - 500 PLN (3 osoby),
- pociąg wycieczkowy KORAIL DMZ TRAIN, do strefy zdemilitaryzowanej - 160 PLN
(3 osoby), - Wypożyczenie auta na wyspie Jeju, z firmy AJ - KIA Morning - 500 PLN (3 doby) - jedna doba przepadła,
- przejechaliśmy samochodem łącznie tyle, że trzeba było oddać pełen bak paliwa. - Hotel na wyspie Jeju CO'OP City Hotel - 713 PLN (3 doby, ze śniadaniem) - jedna noc przepadła,
- Hotel w Seulu N-FourSeason Hotel - 880 PLN (3 doby, ze śniadaniem),
- Ubezpieczenie podróżny AXA - 126 PLN (3 osoby),
- Parking w Warszawie START EKO - 66 PLN (8 dób).
Czy to dużo?
Dla porównania, przeciętna objazdówka po Korei Południowej, w zależności od długości pobytu waha się w granicach 8000 ÷ 10000 PLN za osobę.
Czyli wychodzi za osobę tyle, co my zapłaciliśmy za wszystkich.
W mojej ocenie, licząc w ten sposób to jednak nie jest dużo i na pewno jest warto, zwłaszcza, że mogliśmy się wtopić w koreański tłum i z ciekawością podglądać ich życie.
Zawsze uważałam i uważam, że wspólne, rodzinne podróżowanie, poddaje nas próbie, odpowiedzialności, wzajemnego zaufania, odwagi i kreatywności. Tego nie jest nam w stanie zapewnić nawet najznakomitsze biuro podróży.
Czy z perspektywy czasu, zmienilibyśmy coś w podróży? Wiemy, już na pewno, nie powinniśmy planować, innych przelotów, dolotów, połączeń, z tak małym marginesem czasu (trzy godziny) jaki mieliśmy od wylądowania na lotnisku Incheon do startu z lotniska Gimpo. Niepotrzebnie naraziliśmy siebie na przeogromny stres (muszę przyznać, że nigdy tak szybko nie biegłam, obładowana walizkami i sprzętem).
Na koniec, film instruktażowy, wyświetlany przez linie lotnicze Qatar Airways, wykonany z dużą dawką humoru, który znakomicie zastępuje pracę stewardów i stewardes, przed startem samolotu.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz